Chrześcijanka z Erytrei, samotna matka, „odizolowana” po tym, gdy jej mąż, lider kościoła, trafił do więzienia
Erytrea · OpublikowanoMiesiąc temu World Watch Monitor poinformował o śmierci matki trójki dzieci, Fikadu Debesay, która razem z mężem była przetrzymywana w pustynnym obozie. Za co? Za przynależność w Erytrei do nielegalnego kościoła.
Tak jak Debesay, Ruth to trzydziestokilkuletnia kobieta z trójką dzieci, i choć sama jest na wolności, do więzienia trafił jej mąż, lider kościoła. W rozmowie z World Watch Monitor, opowiada o swoim życiu jako chrześcijańskiej, samotnej matki w najbardziej represyjnym, afrykańskim państwie. Na początku trudno jej mówić otwarcie. Słowa wypowiada z wahaniem, po dokładnym namyśle. Jednak po chwili się rozluźnia i niemal z niecierpliwością mówi o problemach, które tak długo w sobie skrywała.
„Urodziłam się w rodzinie chrześcijańskiej, a gdy stałam się nastolatką, w 1994 roku, postanowiłam wziąć osobistą odpowiedzialność za swoją wiarę. Od tamtej pory doświadczyłam, co to znaczy czcić Boga w wolności, a teraz także w tajemnicy” – mówi.
Ruth została chrześcijanką w kościele, który cieszył się wolnością, jednak osiem lat później, w 2002 roku, w Erytrei wprowadzono prawo, które zakazywało praktyk chrześcijańskich poza wyznaniem prawosławnym, katolickim i ewangeliczno-luterańskim – a także poza islamem sunnickim – dlatego członkowie nielegalnych kościołów obecnie spotykają się potajemnie w prywatnych domach.
Nie do zniesienia
Rok po tym, gdy jej kościół został oficjalnie zamknięty, Ruth wyszła za mąż za człowieka, który był jednym z kościelnych liderów. Urodziło im się troje dzieci, lecz wtedy rząd posłał jej męża do więzienia.
Ruth mówi, że od tamtej pory, jej życie stało się niezwykle trudne. „Ciągle się martwię i zastanawiam, co się z nim dzieje. I nie mogę też patrzeć, jak nasze dzieci za nim tęsknią. Ciągle płaczą za swoim baba. Czasem nie mogą się uczyć i przynoszą ze szkoły złe oceny, bo tak bardzo za nim tęsknią. Tak trudno jest mi samotnie się nimi opiekować”.
Wychowywanie dziecka w klimacie państwowej opresji jest sporym wyzwaniem. „Gdy w Erytrei rodzi się dziecko” – mówi – „najważniejsze dokumenty to świadectwo urodzenia i świadectwo szczepień. Te jednak nic nie znaczą bez świadectwa chrztu jednego z prawnie uznanych kościołów”. Innymi słowy, dziecko może zostać przyjęte do szkoły tylko wtedy, gdy rodzice są członkami jednego z kościołów uznanych przez państwo. Ruth twierdzi, że to samo dotyczy otrzymania kuponów żywnościowych i dostępu do innych usług publicznych. W ten sposób rząd identyfikuje członków niezarejestrowanych grup religijnych.
Presja ze wszystkich stron
Zdecydowane kroki państwa przeciwko grupom religijnym, szczególnie kościołom, spowodowały też osłabienie jedności wśród Erytrejczyków. Choć wcześniej walczyli razem o niezależność od Etiopii, kontrola państwowa wbiła klin między różne religie i denominacje. Zielonoświątkowcy, na przykład, szyderczo nazywani Pentes (od ang. Pentecostals), postrzegani są jako agenci zachodniego imperializmu oraz ci, którzy nienawidzą swojej ojczyzny.
Ruth jest przykro z tego powodu. „Jako erytrejscy chrześcijanie” – mówi – „kochamy nasz kraj i nie kierują nami żadne polityczne zamiary. Kochamy pokój i chcemy tylko czcić Boga w wolności”.
Ruth twierdzi, że chrześcijanie wyznania zielonoświątkowego doświadczają presji ze wszystkich stron: „Jest nie tylko presja ze strony państwa, ale też ze strony społeczeństwa. Ludzie nas izolują i czynią z nas wyrzutków. Nie mogą się doczekać, aż zostaniemy przyłapani na potajemnym nabożeństwie. W naszym sąsiedztwie nieustannie mierzymy się z presją, dlatego w codziennym życiu towarzyszy nam ostrożność i lęk”.
Nasza rozmówczyni mówi, że ludzie traktują ich jak obywateli drugiej klasy. Na przykład, chociaż większość chrześcijan zielonoświątkowych odbyła obowiązkową służbę wojskową i ma prawo korzystać z usług publicznych, są z nich wykluczeni. „Nawet, jeśli zdołasz znaleźć pracę” – wyjaśnia – „musisz być bardzo ostrożny, bo gdy się dowiedzą, że jesteś niezależnym chrześcijaninem, będą cię bacznie obserwować, czy nie popełniasz błędów, żeby móc cię zwolnić”.
Zamęt
Ruth skarży się, że jej dzieci też są izolowane. „Obecnie ludzie noszą religijne naszyjniki, a ponieważ my ich nie nosimy, uważają nas za heretyków” – twierdzi. „Zastraszają w ten sposób dzieci”.
A gdy w domu Ruth rozmawia z dziećmi o Bogu, ciągle musi podkreślać, by nikomu niczego nie powtarzały. „To dla nich bardzo niezrozumiałe” – mówi. „Są za młode, żeby rozumieć, co się dzieje, i chcą głośno śpiewać i rozmawiać z kolegami w szkole o tym, czego dowiadują się w domu. Któregoś dnia przyszli do nas funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, a moja córka śpiewała piosenki gospel. Musiałam podbiec i ręką zakryć jej usta”.
Ruth mówi, że jako matka bardzo by chciała zobaczyć, jak jej dzieci „dorastają i są w stanie czcić Boga w wolności”. „Mam dla nich marzenia” – dodaje – „i chcę, żeby były bezpieczne. I boję się, co się stanie, jeśli mnie aresztują. Jak sobie poradzą?”.
„Jednak Boża miłość jest silniejsza” – mówi. „Wiemy, że jest ryzyko, ale nie możemy przestać czcić Boga i się modlić, bo Go potrzebujemy, by pokonał nasze trudności. W Biblii czytamy, że mamy kochać swoich wrogów i wybaczać im to, co nam robią. Nadal jesteśmy istotami ludzkimi, które bardzo by chciały mieć lepsze życie, ale ciągle modlimy się o wybaczenie i prosimy Pana, by dał nam to, czego w życiu potrzebujemy”.
Źródło: World Watch Monitor, 15 września 2017