Cud Bożej ochrony i zbawienia w Donbasie na Ukrainie

Ukraina · Opublikowano

Tej zimy spędziłem 20 dni na Ukrainie, głównie w rejonach przyfrontowych na wschodzie i południu kraju. Widziałem tysiące zniszczonych i spalonych domów, opustoszałe miasta i wsie. Spotkałem się z naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie, którzy przeszli przez prześladowania ze strony rosyjskich okupantów. Służyłem u boku tych, którzy od początku wojny z narażeniem życia głoszą ewangelię, dostarczają niezbędną pomoc humanitarną i ewakuują ludzi z terenów objętych walkami. Byłem świadkiem, jak wielu ludzi otwierało swoje serca dla Chrystusa właściwie wszędzie, gdzie głosiłem dobrą nowinę. Tak wielkiego głodu Boga nie widziałem nigdy wcześniej w żadnym innym kraju.

Do Donbasu jechałem ubrany w kamizelkę kuloodporną, którą kazali mi ubrać nasi ukraińscy współpracownicy. Jechał z nami również pastor, którego zaledwie kilka miesięcy wcześniej rosyjscy okupanci niemal zakatowali na śmierć. Gdy tylko wrócił do sił, ponownie zaczął służyć ludowi Bożemu i głosić ewangelię. Teraz jechaliśmy do kościołów, które również otaczał swoją troską duszpasterską. W sercu niosłem słowo, które otrzymałem od Pana dla mieszkańców Donbasu, gdzie wojna trwa już 9 lat: „Lud, pogrążony w mroku, ujrzał światłość wielką, i tym, którzy siedzieli w krainie i cieniu śmierci, rozbłysła jasność” (Mt 4,16). Wiedziałem, że mam dzielić się nim ze wszystkimi, z którymi się spotkam. Miałem bowiem głębokie przekonanie, że Pan Jezus chce się objawić tym ludziom jako wielkie światło zbawienia, przebaczenia, pocieszenia i nadziei. I to właśnie tam w Donbasie zobaczyłem, jak wielką moc ma modlitwa, jak potężna jest Boża ochrona i jak wielkie pragnienie zbawienia może wzbudzić w ludziach Duch Święty.

W sobotę spotkaliśmy się z niedużą grupą wierzących w miejscowości położonej zaledwie 12 km od linii frontu. Większość członków kościoła i mieszkańców uciekła przed wojną. Pastor i jego żona zostali, aby służyć garstce wierzących i nieść ewangelię, otuchę i pomoc okolicznym mieszkańcom, którzy nie wyjechali. Gdy zapytałem pastora, jak się czuje, spojrzał na mnie zmęczonymi oczami i powiedział tylko jedno słowo: „smutek”. Potem podzieliłem się z zebranymi słowem o Chrystusie, który pragnie objawić się mieszkańcom Donbasu jako wielkie światło. Pastor miał łzy w oczach, a z jego twarzy mogłem wyczytać słowa: „Tak, przyjdź, Panie Jezu”.

Kilka godzin później w innym położonym niedaleko mieście głosiłem ewangelię na spotkaniu, w czasie którego miejscowi chrześcijanie rozdawali pomoc humanitarną okolicznym mieszkańcom. Nikogo nie zmuszano do słuchania Słowa Bożego. Ludzie słuchali bardzo uważnie, bo byli spragnieni nadziei. 30 osób zadeklarowało chęć oddani życia Chrystusowi.

Po długim pracowitym i męczącym dniu położyłem się spać. Wyjątkowo byłem sam w pokoju. Za piętnaście jedenasta odczułem bardzo mocne przynaglenie od Ducha Świętego, aby wstać, uklęknąć przy łóżku i modlić się o Bożą ochronę dla naszego zespołu i mieszkających wokół ludzi. Budynek, w którym nocowaliśmy, był położony w samym środku dużego osiedla czteropiętrowych i wyższych bloków. Modliłem się do dwunastej w nocy i wtedy ponownie odczułem, że Duch Święty mówi do mnie: „Teraz połóż się spać. Jutro rano masz głosić ewangelię na dwóch nabożeństwach i musisz być wypoczęty”. Włożyłem stopery do uszy, założyłem zaślepki na oczy i zasnąłem jak kamień, choć linia frontu była zaledwie 22 km od nas, a miasto, w którym przebywaliśmy niejednokrotnie znajdowało się pod rosyjskim ostrzałem.

Gdy obudziłem się rano, wszyscy byli bardzo poruszeni. Powiedzieli: „Słyszałeś, co się stało w nocy? O w pół do pierwszej dwie rosyjskie rakiety uderzyły bardzo niedaleko od nas. Aż ściany u nas się zatrzęsły”. Okazało się, że w budynku, w którym nocowaliśmy, wybite zostały szyby w dwóch oknach, kilka metrów dalej na asfaltową alejkę upadł ogromny kamień, który przeleciał 400 metrów nad dwoma czteropiętrowymi blokami (zob. zdjęcie). Gdy dotarliśmy na miejsce wybuchów, zamarłem – jedna z rakiet uderzyła tuż obok ściany bloku mieszkalnego. Siła uderzenia zrobiła ogromną dziurę w murze i wyrwała okna z framugami we wszystkich mieszkaniach w pobliskich trzech klatkach schodowych (zob. zdjęcia). Dzięki Bogu tylko cztery osoby zostały lekko ranne. Gdyby rakieta uderzyła metr, dwa bliżej mieszkań, zginęłoby wiele osób. Mogłem tylko dziękować Bogu za Jego ochronę dla nas wszystkich. Zastanawiam się też, jaki moja nocna modlitwa miała wpływ na trajektorię tych rakiet i kamienia… Jednego jestem pewny – modlitwa ma moc i jest dla nas bezcennym darem od Boga.

ukraina_1
ukraina_2
ukraina_3

Na pierwsze nabożeństwo o godzinie 9 pojechaliśmy do innej części miasta. W bardzo okazałym budynku kościoła nie było szyb w oknach. To skutek wcześniejszego ostrzału, gdy rosyjska rakieta spadła 300 metrów stamtąd. Fala uderzeniowa była tak duża, że mocno wygięła duże żelazne drzwi frontowe, które z wielkim trudem udało się naprawić. W przestronnej kaplicy zebrało się kilkaset osób, w zdecydowanej większości niewierzących, którzy zaczęli chodzić do kościoła w czasie wojny. Taki obrazek widziałem w praktycznie wszystkich ukraińskich kościołach w rejonach przyfrontowych, które odwiedziłem. Nowi ludzie przychodzą nie tylko w poszukiwaniu pomocy humanitarnej. Wielu z wielką uwagą i nadzieją słucha też Słowa Bożego. Głosiłem im ewangelię. Na wezwanie do oddania życia Chrystusowi odpowiedziało niemal 30 osób. Poprosiłem ich, aby podeszli do mnie do przodu kaplicy, gdzie razem modliliśmy się, aby Pan Jezus oczyścił ich z grzechów i obdarzył życiem wiecznym.

Prosto stamtąd pojechaliśmy na drugie nabożeństwo, które miało odbyć się o godzinie 12 w kaplicy mieszczącej się w budynku, w którym nocowaliśmy. Gdy podeszliśmy do drzwi, salę wypełniał tłum ludzi, w większości spoza kościoła. Nie było miejsc siedzących. Ludzie stali ściśnięci we wszystkich przejściach. Z trudem przecisnęliśmy się do przodu. Praktycznie wszyscy zebrani mieszkali na osiedlu, w które minionej nocy uderzyły rosyjskie rakiety. Nigdy wcześniej, głosząc ewangelię, nie odczuwałem tak głębokiej jedności ze słuchaczami. Wszyscy wiedzieliśmy, że gdyby nie łaska Boża, mogłoby nas już nie być wśród żywych. Mówiłem im o tym, że Chrystus ukochał ich tak bardzo, że nie tylko oddał za nich swoje życie na krzyżu, ale teraz pragnie przyjść do ich serc jako wielka światłość i przynieść im nadzieję i życie wieczne pośród mroków wojny i śmierci. Powiedziałem, że Biblia mówi, iż dzisiaj jest dzień zbawienia i nie powinniśmy odkładać decyzji o pojednaniu się z Bogiem na później, bo nikt z nas nie wie, czy jutro będzie jeszcze żyli. Przynajmniej 50 osób podniosło rękę na znak, że pragnie poprosić Boga o odpuszczenie grzechów i życie wieczne. A potem gromki chór głosów powtarzał za mną słowa modlitwy o zbawienie. Pan Jezus objawił się im jako wielkie światło.

Po nabożeństwie podszedł do nas dwudziestoparoletni chłopak, który od początku wojny zaczął chodzić do kościoła. Opiekuje się on dwoma starszymi niepełnosprawnymi braćmi. Ich mama zmarła kilka miesięcy wcześniej. Ci trzej bracia mieszkali w bloku, obok którego tej nocy wybuchła rakieta. Ich mieszkanie ocalało, ale w całym budynku nie było teraz prądu, ogrzewania ani wody – w środku zimy i przy minusowej temperaturze. Stojący obok mnie pastor kościoła powiedział od razu: „Na razie będziecie mogli zamieszkać w naszym budynku”. Dziękowałem Bogu, za tego człowieka i jego żonę, którzy zostali w tym kościele, aby służyć ludziom praktycznie na linii frontu. Co by się stało z tym chłopakiem i jego braćmi, gdyby drzwi kościoła nie pozostawały otwarte? Co by się stało z setkami innych ludzi, którym tamtejsi chrześcijanie niosą pomoc i nadzieję?

Wracałem do Polski z głębokim przekonaniem, że będziemy dalej wspierać służbę naszych braci i sióstr z Ukrainy, którzy pomimo prześladowań i wojny niestrudzenie służą Bogu i ludziom praktycznie na całym obszarze objętym walkami. Są tam światłością Chrystusową i często jedyną nadzieją i ratunkiem dla znękanych wojną ludzi.

 

Maciej Wilkosz
Prezes Stowarzyszenia
Głos Prześladowanych Chrześcijan


Więcej informacji z Ukrainy: